Inne Brzmienia. Wschód Kultury, Lublin, 28-30 czerwca 2019

„Świat się zmienia przez Inne Brzmienia”. Nikt, kto w 2018 roku nie był w Lublinie nie wie, że to nieformalne wtedy hasło festiwalu, wymyślone przez dzieciaki z Małych Innych Brzmień, mogłoby tak naprawdę stać się jego wizytówką. Bo na kilka czerwcowych dni centrum Lublina zmienia się w kulturalną, nawet jeśli nie stolicę, to instytucję przez naprawdę wielkie „I”. Instytucję tworzącą artystyczny pomost między Wschodem a Zachodem. Ale to tylko założenia.

Od pierwszej edycji byli tu i Einsturzende Neubauten, i Goldfrapp. To na Innych Brzmieniach ostatni, jak się niestety okazało, koncert zagrali w 2017 roku Tuxedomoon, a w 2018 publikę pod zamkiem roztańczył George Clinton. O sile i jakości lubelskiego wydarzenia nie decydują jednak sami „headlinerzy”. W tym przypadku pojęcie headlinera wydaje się zresztą pewnym nadużyciem.

Tegoroczne Inne Brzmienia toczyły się według wypracowanego i dopracowanego schematu: koncerty duże i małe, warsztaty większe dla branży muzycznej, i mniejsze – dla przyszłych artystów (muzyków, plastyków), czyli Małe Inne Brzmienia. Obok nich niewielkie wystawy, spotkania z książką, poezją, warsztaty dźwiękowe, targi niezależnych wytwórni płytowych. Ostatecznie pisanie o IB przypominać może wystawianie laurki za całokształt, na której zmieścić trzeba życzenia i podziękowania dla reprezentantów różnych sztuk i pokoleń. I choć wpada się przy tym w istną słowną ekwilibrystykę – coś jednak napisać wypada. Nawet jeśli w tym roku było się na trzech z czterech festiwalowych dni.

Muzyka przede wszystkim, bo to nią rokrocznie Lublin przyciąga. W tym roku walizka była spakowana tuż po informacji o pierwszym zaproszonym wykonawcy, czyli Ministry. Z kolejnymi zapowiedziami było już z górki. I większość koncertów, na jakie udało się dotrzeć (nieodżałowani Alexander Hacke i Danielle de Picciotto pozostali w strefie dalszych planów), coś wartościowego dostarczyło. To jeszcze jeden dowód na znakomity zmysł organizatorów, bo otwieranie scen dla tak różnogatunkowych zespołów jego właśnie wymaga. Przykładem grający prosty i nieco naiwny w formie indie (fatalne określenie) Ukraińcy z The Elephants, po których na namiotowej scenie zameldowali się Garbanotas. Litwini, śmiało eksperymentujący z muzycznymi formami i wykorzystujący w nich elementy dawnej psychodelii. A tak różna reprezentacja wschodnich brzmień stanowiła dopiero przedsmak późniejszych koncertów artystów o odmiennych korzeniach muzycznych.

Lee „Scratch” Perry wszedł na dużą scenę z czerwoną walizką pełną korzennych rytmów (m.in. Justice For the People czy Kiss The Champions), którymi rozkołysał licznie przybyłą publikę, częściej niż zwykle w wieku…średnim! Zresztą, ponad osiemdziesięcioletni Jamajczyk, szalony ojciec chrzestny reggae i dubu, wciąż jest nad wyraz aktywny i żywiołowy – przez cały koncert chodził po scenie, czasem podrygiwał, niczym mentor dyrygował reakcjami publiczności. Po przerwie scena zapełniła się muzykami The Herbaliser, czyli kolejnymi pionierami – tym razem trip-hopu, którzy zafundowali nam ponad godzinną podróż po zsamplowanych bezdrożach jazzu, funku i hip-hopu. Z mocno rozbudowaną sekcją rytmiczną Brytyjczycy chętnie aktywizowali publiczność, co o tej porze (i po „Scratchu”) i przy bardziej złożonej przecież muzyce łatwe nie było. Dla mnie zdecydowanie koncert dnia, bardzo dobrze nagłośniony, co przy całym instrumentarium miało znaczenie pierwszorzędne (przy okazji serwowania scratchów i sampli raz wkradła się drobna arytmia, skutecznie po przerwanym występie skorygowana). Muzyczny wieczór na podzamkowej scenie namiotowej zamknął audioperformance We Will Fail, dość zgodnie uznanej za jeden z najciekawszych projektów na polskiej scenie elektro ostatnich lat. Przemyślanie zestawione, połamane i wsamplowywane przez artystkę dźwięki zgrabnie uzupełniły gatunkowy mariaż drugiego dnia festiwalu.

The Herbaliser

Trzeci dzień Innych Brzmień stał pod znakiem oczekiwania na mocny tandem Dezerter-Ministry (w walce na fanowskie koszulki wygrali ci drudzy). Przedtem jednak na scenie namiotowej duże wrażenie zrobili litewscy eksperymentatorzy z Sheep Got Waxed, grający w konwencji ściśle eksperymentalnej, udowadniając atrakcyjność połączeń z pogranicza awangardowego jazzu, rocka, electro, groove  i elementów post punka. Uczta! Niczego udowadniać nie musiał oczywiście Dezerter, który przyjechał na Inne Brzmienia z przekrojem twórczości (Dezerter, Spytaj Milicjanta, Kolaboracja, Polska Złota Młodzież), uzupełnionym o nowe utwory z minialbumu „Nienawiść 100%”. Nie zabrakło nawoływania Roberta Matery do aktywnego i odważnego włączania się w protesty, w tym ten przeciw wycince drzew (organizowany w niedzielę pod lubelskim UM). I choć apel zebrał szumne oklaski, efekt ilościowy następnego dnia był słaby. Cóż, turyści. Niemniej nasi punk-klasycy przyciągnęli armię wiernych fanów, podobnie jak u Perry’ego – w bardzo różnym wieku. Podobnie rzecz się miała z Ministry, dla których zjechało do Lublina także wiele osób z zagranicy. Al Jourgensen z kumplami zatrzęśli sceną, i oprócz 11 własnych utworów (głównie z „Psalmu” i „Mind Is A Terrible…”) zaskoczyli fantastycznie wybrzmiałym No Devotion – z repertuaru pobocznego projektu Ala, Revolting Cocks – i coverem Supernaut od Black Sabbath. I jak tu nie zostać ich wyznawcą? Trzeci dzień zamykał litewski Fume, klimatycznie oscylujący wokół pejzaży poprzedniego wieczoru, choć bardziej mglistych, muzycznie ocierający się o tereny bliższe ambientowi. I chyba mniej wciągający.

Jak widać…

W ostatnim dniu Innych Brzmień kontynuowano podróż po zmiennych rejonach muzycznych, zapoczątkowaną przez absolutnie fantastyczne i nieprzewidywalne Shalosh. Izraelskie trio porwało wszystkich obecnych pod namiotem energetycznym avant jazzem. Niestety nie dane mi było zobaczyć opóźnionych AK/DK oraz Wrekmeister Harmonies i stonefromthesky, ale czasem początek i koniec festiwalu muszą być (niezależnie) pourywane.

Dawka nieprzeciętnej muzyki, jaką można przyjąć w trakcie lubelskiego Wschodu Kultury, na jakiś czas zaspokaja potrzeby poznawcze. U mnie uzupełniła ją jeszcze niewielka w treści, ale bardzo interesująca w formie eksperymentalna wystawa „Bootleg: Śląski hip-hop 1993-2003”, której twórcy umiejscowili śląski hip-hop go w realiach XXI wieku, w zamyśle reinterpretując wycinki z historii tego gatunku w Polsce.

W przyszłym roku obowiązkowo wracam na Inne Brzmienia.

LOADING